Okruchy wspomnień

8 stycznia 2010 , Tagi: Puls Biznesu

Ślady kultury żydowskiej znajdziemy w niemal całym kraju. Zwykle są to zaskakujące odkrycia.
Legenda głosi, że prześladowani Żydzi, stojąc na rozdrożu, pytali siebie, którą drogę wybrać.

Wtedy z nieba spadła kartka: Udajcie się do Polski.

Żydzi przywieźli swoją fascynującą kulturę do Polski w XI i XII w., uciekając z Europy po pogromach urządzanych przez krzyżowców zmierzających do Ziemi Świętej. Dzieje krakowskiego Kazimierza, żydowskiej Łodzi, warszawskiego getta czy Auschwitz-Birkenau są powszechnie znane. Tymczasem ślady zaginionej kultury pozostały w niemal całym kraju. Zwykle są to bardzo zaskakujące odkrycia.

Pierwszy cadyk
Leżajsk stał się częścią żydowskiej historii, podobnie jak większość miasteczek galicyjskich. Przed II wojną światową na 5 tys. mieszkańców tego sztetl, 3 tys. stanowili Żydzi, w większości pobożni chasydzi. Barwny, choć już nieistniejący świat opisuje noblista Isaak Bashevis Singer, a wspaniała ekranizacja “Austerii” Juliana Stryjkowskiego uświadamia nam, jak mógł ten świat wyglądać.

Dzisiejsze miasteczko ma wszystkie wady i zalety uroczej prowincji, jednak dla chasydów, ortodoksyjnych Żydów, jest jednym z najświętszych miejsc na świecie. Wierzą oni, że w każdym pokoleniu żyje 36 sprawiedliwych, którzy swą pobożnością podtrzymują istnienie świata. Są pośrednikami między człowiekiem a Bogiem. Do tych wybrańców należał pierwszy w dziejach judaizmu cadyk Elimelech (1717-87), którego grób znajduje się na leżajskim kirkucie. Od 1772 r. mieszkał on w Leżajsku, był jedną z największych postaci chasydyzmu w historii.

Elimelech za życia słynął z cudów, leczył śmiertelne choroby, wypędzał złe demony z ludzi, rozmawiał ze zwierzętami. Co roku w rocznicę jego śmierci, 21 adar, na przełomie lutego i marca, pielgrzymi z całego świata przyjeżdżają do Leżajska, aby wymodlić dla siebie i swoich bliskich błogosławieństwo słynnego cadyka. Modlą się w charakterystyczny dla siebie sposób – śpiewem i tańcem, które radują Boga.


Podobna atmosfera tradycyjnego sztetl panowała zapewnie w Lesku. Znajdziemy tam wspaniałą, pochodzącą z XVII w., manierystyczno-barokową synagogę. Jej ozdobne szczyty wieńczą wazony. To jedyny przypadek w Polsce, gdzie charakterystyczne dla kościołów ozdoby widnieją na synagodze, gdyż przepisy wyraźnie zabraniały wznoszenia bożnic na kształt kościoła. Budowla ma charakter obronny, początkowo stanowiła element fortyfikacji miejskiej.


Cmentarz w Lesku uważany jest za jedną z najcenniejszych nekropolii żydowskich w Polsce. Wiele nagrobków pochodzi z XVI i XVII w., najstarsza macewa datowana jest na 11 września 1548 r. (9 tiszri 5309 roku według kalendarza żydowskiego). Leski kirkut położony jest na malowniczym wzgórzu, deszcze sprawiły, że większość nagrobków nie znajduje się na swoim miejscu.


Dar Solidarności
Niezapomniane wrażenie pozostawia wizyta w Tarnowie, mimo że historia zatarła większość śladów po tamtejszych Żydach. Obiektem, który zostaje w pamięci, jest bima, czyli centralne miejsce modlitw każdej synagogi. To wszystko, co zostało po Starej Synagodze, najstarszej świątyni żydowskiej Tarnowa, spalonej wraz z innymi bożnicami w listopadzie 1939 r. Miejsce jest naprawdę niesamowite. Nad fragmentem posadzki, pozostałej po bożnicy, wznosi się na czterech ceglanych kolumnach resztka stropu, który od spodu zachował ozdobne elementy stiukowej dekoracji. Co tworzy magię tego miejsca? Być może absolutna jego niepowtarzalność, a może nieodparte wrażenie, że ów fragment ocalić mógł tylko i wyłącznie cud.



Tarnowski kirkut jest jednym z najstarszych i największych w Polsce. Mieści kilka tysięcy zwróconych na wschód nagrobków w różnych stylach, najstarsze zachowane pochodzą z końca XVII wieku. Są tu groby najważniejszych rodzin miasta: Aberdamów, Brandstaetterów (rodziny obu znanych pisarzy), Merzów czy Szancerów, a także wielu miejscowych rabinów. We wschodniej części, za betonowym murem, spoczywa Arie Lejb, syn wielkiego cadyka z dynastii Halberstamów – Ezechiela Szragi z Sieniawy. Odwiedzają go pobożni chasydzi zaliczani do grup z Bobowej i Nowego Sącza.

Cmentarz zdewastowali hitlerowcy, do dzisiaj większość macew nie jest w najlepszym stanie. W 1991 r. Lech Wałęsa w czasie wizyty za oceanem zgodził się na przekazanie jego oryginalnej kutej bramy do tworzonego w Waszyngtonie Holocaust Memorial Museum.

Ostoja chasydyzmu
Piękną kartę w historii kultury żydowskiej zapisał również Lublin, nazywany Jerozolimą Królestwa Polskiego. Nie bez przyczyny – w 1939 r. ludność żydowska stanowiła 31 proc. wśród 122 tys. mieszkańców. Co ważne, relacje polsko-żydowskie w tym mieście stanowiły przez lata przykład wzajemnej tolerancji. Według przekazów, lubelscy Żydzi byli bardzo religijni i mieli wspaniałych rabinów. Jednym z nich był Jaakow Icchak ha-Lewi Horowic (1745-1815), współtwórca polskiego chasydyzmu, zwany ha-Chose (Widzący) z Lublina. Zasłynął niezwykłymi zdolnościami, m.in. jasnowidzenia, leczenia bezpłodności i lewitacji. Według przekazów, przewidział klęskę Napoleona w Rosji. Odgrodził się od niegodziwości świata, nosząc stale opaskę na oczach.

Gród nad Bystrzycą zasłynął także instytucjami, które w nim ulokowano. Tu pod koniec XVI w. Waad Arba Aracot, czyli Sejm Czterech Ziem, stanowił najwyższą reprezentację Żydów Rzeczpospolitej Obojga Narodów i w ówczesnej Europie nie miał precedensu. W 1930 r. rabin Jehuda Meir Szapiro (1887-1933) doprowadził do otwarcia Jeszywat Chachmej Lublin – Uczelni Mędrców Lublina. Była to największa i najbardziej prestiżowa szkoła rabinacka na świecie. Pieniądze na jej otwarcie rabin zbierał na całym świecie. Uczelnia miała przywrócić szacunek studiującym Torę w coraz bardziej zlaicyzowanym społeczeństwie. Szapiro mówił: “W dzisiejszych czasach studenci jesziwy nie powinni żyć w niepewności i żywić się jak żebracy. Ja zbuduję dla nich pałac”.

Okazały budynek jesziwy stoi do dziś, po wojnie był używany przez Akademię Medyczną. Jesienią 2003 r. został zwrócony Gminie Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie.


Na Lubelszczyźnie znajduje się Bełżec. Do tutejszego obozu zagłady Niemcy skierowali Żydów z dystryktów: lubelskiego, krakowskiego i lwowskiego oraz z zagranicy. W 10 miesięcy istnienia obozu zginęło tam ich co najmniej 600 tys. W takich miejscach jak Bełżec trudno nie przystanąć i nie zastanowić się, jak wyglądałby nasz kraj, gdyby potomkowie Elimelecha czy Horowica nadal żyli nad Wisłą.


Bartosz Dyląg

Puls Biznesu , wyd. 2380, s. 22

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej